Dzieci nie zawsze nas słuchają, gdy do nich mówimy. Nierzadko zdarza się, że wzmacniam siłę głosu prosząc o poukładanie książek na biurku, czy pościelenie łóżka. Nie to, żebym krzyczał, nie. Ale zgodzisz się ze mną, że w praktyce wychowawczej inaczej brzmi wypowiedziana miękko prośba, a inaczej zdecydowany przekaz. W tym ostatnim przypadku mam pewność, że większa jest szansa na dotarcie do mojego małego Słuchacza. W takich sytuacjach moje wzmocnione komunikaty wygrywają ze słowami piosenek i dialogów z filmu Toy Story 3. Dzieciaki nie zawsze słuchają, jednak jak na złość możemy być tego pewni, że słuchają nas, gdy nie jesteśmy tego świadomi.
Spis treści
Nie należy dziwić się więc, że z czasem możemy tracić ich szacunek. Opór przed spełnianiem naszych próśb, jest coraz większy. Domowe rozmowy między dorosłymi, np. o nauczycielach, szkole, a także rozmowy z samymi nauczycielami w obecności dziecka, mogą wpływać na jego stosunek do wychowawców i do samej szkoły. Może czas, by przyjrzeć się temu bliżej i wyciągnąć cenne wnioski. Zwróćmy uwagę na to co mówimy i jak.
Z życia wzięte
– To niemożliwe, aby mój syn tak się zachowywał! Musiała go pani z kimś pomylić. Znam Staśka i on nigdy czegoś takiego by nie zrobił – usłyszałem mimochodem w szatni przed wejściem do sali, czekając na Maćka, aż ubierze się i wyjdziemy.
Staś stał tymczasem obok mamy i z uśmiechem na twarzy, wpatrywał się w nauczycielkę. Dobrze wiedział, że mama zawsze go obroni i zrobi to również tym razem. Nie wiem, o co dokładnie tam poszło, ale z argumentów wychowawczyni wynikało, że nie mogło być mowy o pomyłce. Świadkami zajścia, którego bohaterem był Staś, było kilkoro dzieci z naszej grupy i pani dyżurująca podczas przerwy. Trudno więc było mówić o jakiejś zbiorowej zmowie czy też złośliwym pomówieniu. Mama kolegi mojego Syna nie przyjmowała jednak tego do siebie. Wytrwale powtarzała, że zna swojego syna i, że to na pewno nie był on. Dodała, że nawet jeśli coś tam zrobił, to i tak z pewnością, kto inny zaczął, a on jedynie tylko się bronił.
Nie znam finału tej rozmowy, ponieważ Maciek w miarę szybko uwinął się z pakowaniem. Wyszliśmy, ale cała sytuacja dała mi do myślenia, co zachęciło mnie do podzielenia się moim punktem widzenia.
Przykład idzie z góry
Mali podglądacze rzeczywistości
Przysłuchując się innym, czy to podczas zakupów, czy w restauracji albo w podróży, mam wrażenie, że zupełnie nie zdajemy sobie sprawy z wpływu, jaki na nasze dzieciaki mają rozmowy prowadzone przez dorosłych. I nie mam tu na myśli tych o seksie czy o zbrodniach, polityce, albo przekrętach finansowych nieuczciwych ludzi. Bardziej chodzi mi o to, co mówimy o innych ludziach, w tym o nauczycielach i wychowawcach. To, jak o nich mówimy, co mówimy i jakie emocje nam przy tym towarzyszą. Dzieci, jak wiemy, są bardzo dobrymi obserwatorami. Dużo też czują i słyszą to, czego nie mówimy, a co tak naprawdę myślimy.
Co mówimy i jak nie jest bez znaczenia
Wracając do usłyszanej rozmowy, zastanawiam się, co tak naprawdę usłyszał kolega mojego Syna. To, że mama stanęła w jego obronie to jedno, ale to, w jaki sposób zwracała się do wychowawczyni i jakie emocje temu towarzyszyły, to drugie i chyba nawet ważniejsze od samych słów.
Z relacji Maćka wiem, że wychowawczyni mówiła prawdę i dziwi mnie, dlaczego mama Staśka całkowicie była zamknięta na przekaz. Dywaguję – może gdzieś głęboko wierzyła, ale biorąc całą sytuację do siebie, nie chciała wstydzić się za swojego syna. Jego niewłaściwe zachowanie, być może była dla niej oznaką wychowawczej porażki, a przynajmniej pewnych zaniedbań w tym zakresie. Broniąc swojego syna, tak naprawdę broniła siebie.
Sytuacji było kilka
Abstrahując od opisywanego zdarzenia, pamiętam także, jak mój Syn powiedział kiedyś po powrocie do domu, że Stasiek kilka razy odpyskował wychowawczyni, twierdząc, że kłamie, gdy zwróciła mu uwagę, by nie rzucał papierowymi kulkami w Natalię. – Tata, przecież i tak wszyscy widzieli, że to on rzucał, ale on wszystkiego się wypierał – powiedział Maciek.
Czyżby brał przykład z mamy, która też nie dopuszczała do siebie prawdy o jego zachowaniu?
Brak szacunku dla rodzica – skąd się bierze?
Rodzice dziwią się nieraz, że ich dzieci nie szanują ich. Nie słuchają, nie respektują poleceń dotyczących utrzymania porządku, czy też zachowania.
Rodzicielski immunitet
Jak jednak mają ich szanować, skoro ci nie szanują innych? Stają w obronie dziecka i chronią je przed odpowiedzialnością za popełnione błędy. Formułują w ten sposób jasny sygnał, że dziecko znów może tak postąpić, bo obronę mają zapewnioną bez względu na okoliczności. Niezależnie od tego, jak złego czynu się dopuści i tak mu się upiecze, bo mama lub tata wszystko załatwi.
Dziecko chłonie jak gąbka
Z jednej strony naprawdę to rozumiem. Kto inny niż rodzic ma wstawiać się za swoim dzieckiem? Czasem jednak – mam wrażenie – w takich sytuacji brakuje nam rodzicom obiektywnego patrzenia na rzeczywistość. Tyle tylko, że ta sytuacja zapewne nie miałaby miejsca, gdybyśmy zwracali uwagę na to, co robimy w obecności naszego dziecka. Jak się zachowujemy, wyrażamy o innych, co mówimy o nich.
Rodzic – obrońca
Dziecko będzie chłonąć wiedzę przez przykład. Będzie zupełnie naturalne w zachowaniu, niemniej jednak często może być niegrzeczne, przykre lub niesprawiedliwe wobec innych. Rodzic zawsze stanie po stronie swojego dziecka. Bez względu na tzw. racje. A co na to nasze dziecko? Na początku będzie mu się to podobać – kto nie chciałby takie immunitetu. Czy jednak tego właśnie dziecko oczekuje od rodzica? Czy z czasem nie dojdzie do wniosku, że jego rodzic to kompletny (przepraszam) frajer, któremu można wcisnąć największy kit, a on i tak to przyjmie?
Obawiam się, że prędzej czy później, może do tego dojść. A to znak, że o żadnym szacunku nie może być mowy, bo już dawno został przez samego rodzica zniszczony.
Potrójna korzyść – czyli jak sprawić, by każdy był wygrany
Mądry rodzic patrzy o dwa kroki naprzód, zanim zrobi coś z myślą o dziecku. Wie, że nie liczą się tylko chwilowe korzyści w postaci dobrego samopoczucia i ulgi płynącej z faktu, że tym razem mu się upiekło.
Liczą się prawdziwe ustalenia faktyczne
Idąc do szkoły na rozmowę z wychowawcą, otwarty jestem na prawdę. Nie muszę oczywiście wierzyć na ślepo. Zawsze mogę dopytać innych nauczycieli, dyrektora czy rodziców innych uczniów. Każde prawdziwe ustalenie, które pomoże mi przeprowadzić mądrą i szczerą rozmowę z własnym dzieckiem.
Wiem, że mój Syn jest świetnym obserwatorem i potrafi słuchać. To z kolei winno utwierdzić mnie w przekonaniu, iż niezależnie od tego, jakie mam zdanie o nauczycielu czy danej sytuacji z nim związanej nie mogę podważać jego autorytetu w oczach mojego małego ucznia.
Errare humanum est
Każdy ma prawo do błędu, również nauczyciel, ale to nie jest powód, aby próbować dyskredytować go w oczach dziecka. Trudne i niejednoznaczne sytuacje, można próbować wyjaśnić w towarzystwie samych dorosłych. Dziecku zaś przekazać same praktyczne wnioski, a gdy będzie trzeba, wyciągnąć konsekwencje z jego niewłaściwego zachowania.
Gdy obie strony dbać będą o wzajemną współpracę, ogromne korzyści odniesie również dziecko, choć w pierwszej chwili, może tego w ogóle nie zauważyć.
Pomoc i wsparcie na wyciągnięcie ręki
Wychowanie dziecka to trudna sprawa i każde wsparcie jest tu na wagę złota, dlatego nie rozumiem, dlaczego wielu rodziców z niego rezygnuje. Mam na myśli tych, którzy odwracają się od nauczycieli i dyskredytują ich w oczach dzieci, odbierając im w ten sposób możliwość pozytywnego oddziaływania na ich dziecko. Przekazywanie wiedzy naukowej to jedno, ale przekazywanie na bieżąco informacji, które dotyczą relacji z rówieśnikami, traktowania dorosłych, szacunku do pracy innych i dbania o wspólne dobro to drugie, niemniej cenne i wartościowe.
W ciągu roku nasze dziecko spędza w szkole wiele godzin i jest wystawione na działanie mnóstwa czynników: słów, obrazów, ludzkich emocji, spojrzeń, gestów. By czuło się bezpieczne i miało świadomość, że mimo nieobecności rodziców, ma do kogo się zwrócić o pomoc, trzeba mu tych opiekunów wskazać i zrobić wszystko, aby umocnić ich pozycję w oczach dziecka. Powiedzmy to sobie: nie ma doskonałych nauczycieli. Wystarczą tacy, do których dziecko będzie miało zaufanie i w obecności których, zawsze będzie się czuło bezpiecznie.