U dzieci świetne jest to, że każde bez wyjątku ciekawe jest świata. Ciekawość świata – ta cecha mojego Syna niezmiennie nie przestanie mnie zadziwiać. Maciek pyta o wszystko. Pyta: jak? co? gdzie? kiedy? kto? za ile? po co? na co? znasz to? Pyta zawsze. Nie ma tu znaczenia pora dnia. Ważne jest pytanie i chwila uzyskanej odpowiedzi. Najlepiej od razu! Ostatnio musiałem przypomnieć sobie czym jest hipokamp, do czego służy, gdzie leży, co robi … i dlaczego właśnie tak? Słuchajcie, to naprawdę trudne pytania.
Wszystko wskazuje na to, że, gdy byłem w wieku mojego Syna ciekawy byłem podobnie jak On. Na zakończenie 4 klasy szkoły podstawowej, jak sądzę w uznaniu wyników nauki na tym etapie i ocen widniejących na moim świadectwie ukończenia 4 klasy, otrzymałem od Pani wychowawczyni książkę pt. Dlaczego sól jest słona czyli odpowiedzi na głupie pytania. Niesamowita książka. Świetna treść i ilustracje wykonania Edwarda Lutczyna. Podobnie jak mój Syn, zadawałem wówczas mnóstwo pytań. Zresztą, lata lecą, a ja wciąż pytam, kto wie czy na tym etapie nie jest to jednak trochę niepokojące. Z uwagi na upływ lat na dziś to raczej powinienem odpowiadać na pytania niż samemu je stawiać.
Spis treści
Mam czasem wrażenie, że mój Syn chciałby zostać chodzącą encyklopedią. W miarę upływu czasu Jego pytania stają się bardziej konkretne i problematyczne, tak, że zanim odpowiem naprawdę muszę się dogłębnie zastanowić. Patrząc wstecz na swoje rozmowy z Synem zastanawiam się, czy istnieje w ogóle jakaś recepta na usatysfakcjonowanie dziecka dostatecznie wyczerpującą odpowiedzią na zadawane przez niego pytania? Zawsze staram się odpowiadać zgodnie ze stanem posiadanej wiedzy… jednak czasem jakby z delikatnym… przymrużeniem oka.
Tato, a jak ja się urodziłem?
Nie ma innej opcji, to pytanie musiało kiedyś się pojawić. To jest klasyk. Pytanie będące w tzw. TOP 10. Zawsze się pojawia. Maciek miał bodajże 4 lata, kiedy padło to mrożące każdemu z rodziców krew w żyłach pytanie. Zapytałem go wówczas – „Maćku a jak Ty myślisz? W jaki sposób się pojawiłeś?”. Uznałem, że podejście go od drugiej strony będzie największą podpowiedzią dla samego siebie – chciałem mieć pewność, jak dalej poprowadzić tę rozmowę.
Bocian i kapusta – najprostsze z najprostszych
Liczyłem na to, że mój Syn odpowie mi – „Tata, bocian mnie przyniósł?” lub coś w tym stylu – “kapusta, tam mnie Tata znaleziono?“. Oczami wyobraźni widziałem już, jak proszę bociana o Maćka i on – ot tak po prostu, dostojnie – jak to bocian – leci z niemałym pakuneczkiem. Ląduje, albo zrzuca, no i jest. Oto bobas. Cóż, mój Syn jak zwykle mnie zaskoczył. Maciek z uśmiechem na buzi wyszeptał – „Tata, ja wiem. Ja chyba wyszedłem z brzucha Mamy.” No i klops. Pozamiatane.
Powiedziałem jak jest, nie było szczegółów
Przez chwilę zrobiło mi się gorąco, myśli galopowały jak szalone konie bez określonego celu swej podróży. Po chwili z nutą powagi powiedziałem do Syna – „Macieju, a więc to wyglądało mniej więcej tak: wyszedłeś z brzucha mamy. Najpierw rosłeś tam przez 9 miesięcy, a później wyszedłeś takim specjalnym otworem na świat.” Postanowiłem wówczas, aby nie wnikać w szczegóły, tylko delikatnie zobrazować Synowi sytuację tak, żeby Maciek mógł odnieść ją do swoich dziecięcych wyobrażeń. Uff… wybrnąłem. Nie dopytywał, a przecież wszyscy wiemy, że mógł.
Otwór na świat? – trudne pytania – ciąg dalszy
Myli się ten, kto pomyślał – wybrnął facet, miał szczęście, jedną ogólną odpowiedzią załatwił temat. Oczywiście, w kolejnych latach Maciek był coraz bardziej żądny szczegółów tego „brzucha”. Co zdołałem mu powiedzieć? Że dziecko rośnie w brzuchu Mamy, a gdy jest już wystarczająco duże, to pan doktor pomaga je wyjąć. Przez „ten otworek”. Dla mojego 7-letniego Syna ta informacja chyba nadal nie jest wystarczająco satysfakcjonująca. No bo niby skąd się wzięło dziecko w brzuchu Mamy? Postanowiłem uciec nieco do terminologii medycznej. Tata daje swoją komórkę, a Mama swoją. Kiedy rodzice mocno się przytulą, to te komórki łączą się ze sobą. I tak właśnie powstaje dzidziuś. – powiedziałem ostatnio Synowi, kiedy znowu mnie o to męczył. Na razie wystarczyło. Chyba.
A co będzie, jak umrę?
Śmierć zawsze budzi skrajne emocje. Można się jej bać, niepokoić nią lub zastanawiać nad dalszą egzystencją po śmierci. I właśnie tę ostatnią kwestię roztrząsał mój Syn. Ciężko było mi opowiedzieć Maćkowi, co może wydarzyć się po śmierci. Przecież sam tego nie wiem, no nie? Uświadomiłem sobie, że Syn zadał takie pytanie, bo chce być pewny. Czego? Ano, że tam „dalej” czeka go jeszcze coś przyjemnego – jakieś zabawy, radość, Mama i Tata, koledzy z przedszkola i szkoły.
Co się wówczas ze mną stanie, Tata?
Kiedy zadał mi pytanie, „Co stanie się ze mną, jak umrę?”, odpowiedziałem – „Synu, nikt nie jest pewny tego, co dzieje się po śmierci. Musisz zawsze wierzyć w to, że po śmierci każdy dobry człowiek dostanie nowe, radosne życie.” – Pamiętam niepewną minę Maćka. Postanowiłem, że zmienię tor naszej rozmowy i zadałem mu szybkie pytanie – „A Ty, jak myślisz? Co może być dalej dalej?”. W takich sytuacjach, gdy brak odwagi po mojej stronie, umiejętności sprawnego wyjaśnienia trudnej kwestii, warto podpytywać dziecko o jego poglądy – zauważyłem w praktyce, że to pomaga prowadzić dalszą rozmowę we właściwym kierunku! Oczywiście, mój Mały Filozof wcale nie stwierdził, że po śmierci poleci do nieba i będzie aniołkiem.
Bądź grzecznym chłopcem, dobrym człowiekiem
Powiedziałem mojemu Synowi, że śmierć to po prostu kolejny etap życia. Życie na ziemi jest dopiero jakimś… hmm… początkiem przygody. Od tego, jak dobrze przeżyjemy swoje życie tutaj, na naszej planecie, zależeć będą nasze dalsze losy. Wspomniałem Synowi, że aby czekało na niego coś miłego po drugiej stronie, trzeba być zawsze dobrym dla drugiego człowieka i żyć w zgodzie z innymi. Małe dziecko co prawda nie rozumie istoty śmierci, ale można mu sporo wyjaśnić – że najczęściej „Pani Śmierć” spotyka ludzi w podeszłym wieku, ciężko chorych bądź ofiary wypadku. Ważne, żeby pod żadnym pozorem nigdy nie opowiadać dziecku, że śmierć to „wieczny sen!”. A co jak nie będzie chciało później… zasnąć? Lepiej dmuchać na zimne.
Do następnego razu…
Mój Syn chyba jeszcze nie traktuje sprawy śmierci zbyt poważnie, jednak na tę chwilę przestał domagać się szczegółów. Następnym razem chyba posłużę się wiedzą z biologii – może coś w stylu, że „po śmierci dusza opuszcza ciało i trafia do nieba?”. Sam nie wiem, temat ten wymaga zgłębienia. Nie wiem też co odpowiem na pytanie: “Tata, a co będzie jak Ty odejdziesz” a to przecież prędzej czy później nieuniknione. Jak wówczas sobie z tym poradzę? Zobaczymy.
Jak odpowiadać na trudne pytania?
Nigdy nie mówiłem Maćkowi, że jest zbyt mały na zadawanie pytań. Nigdy nie lekceważyłem Jego pytań. Przecież w ten sposób pomyślałby, że… nie może na mnie liczyć. Albo, że Jego pytania nie mają dla mnie znaczenia. W przecież mają wielkie znaczenie. Przecież w taki sposób mój Syn doświadcza świata. Nabiera zaufania względem mnie. Ale także względem Ciebie, bo to także i Ciebie dotyczy. Nie wymigasz się od konieczności udzielenia odpowiedzi na trudne pytania swojego dziecka.
Cierpliwość i zaufanie
Zawsze trzeba tłumaczyć dziecku z dużą dozą cierpliwości. Dziecko powinno postarać się zrozumieć istotę odpowiedzi – jednak najważniejsze, żeby mogło zaufać Ci w każdej kwestii. Zawsze mam takie poczucie, że kiedy Maciek siedzi na moich kolanach i rozmawiam z Synem na trudne tematy, tworzy się między nami taka wyjątkowa atmosfera otwartości i … naprawdę szczera więź. Więź między Ojcem a Synem.
Zasada: bądź zasadniczy
Przyjąłem sobie też żelazne zasady, których staram się przestrzegać – chociaż czasami naprawdę mam ochotę uciec od jakiegoś tematu. Wiem jednak, że nie mogę tak zrobić. Więc trzymam się tego schematu:
- Nie lekceważę – nigdy nie mówię mu rzeczy, typu „Jesteś za mały, nie pytaj o takie sprawy!” albo „I tak tego nie zrozumiesz!”, „Daj mi spokój!”. Nie da się spławić dziecka, ot tak po prostu. Mało tego. Takimi zdaniami tylko podsyca się jego ciekawość. Słucham i reaguję. Nie chcę, aby Maciek musiał szukać odpowiedzi gdzie indziej. To ja jestem odpowiedzialny za mojego Syna i to ode mnie musi dowiedzieć się większości rzeczy. Taka jest moja rola, jako Ojca.
- Jestem cierpliwy – to trudna sztuka, ale do opanowania. Grunt to spokój i pamięć o tym, że nie ma głupich pytań. Głupie mogą być tylko nieprzemyślane odpowiedzi.
- Mówię prawdę – staram się zawsze dobierać słownictwo i informacje dostosowanie do wieku mojego Syna. Wyssane z palca historyjki są kompletnie… bez sensu. Wymyślane na poczekaniu kłamstwa na jaw wyjdą w najmniej oczekiwanym momencie, ale wyjdą na pewno, a wówczas dziecko może stracić do Ciebie zaufanie. Mało tego, z czasem przestanie Ci wierzyć. Ja chyba zapadłbym się pod ziemię mówiąc Maćkowi, że np. znalazłem go w kapuście. A co, jak powtórzyłby to swoim bardziej wtajemniczonym kolegom? Stałby się największym pośmiewiskiem na osiedlu, a tego raczej bym nie chciał. No i on by mi tego nie wybaczył.
Po kilku latach doświadczenia śmiało mogę stwierdzić, że problem trudnych pytań wcale nie leży w wieku dziecka. Istnieje on przede wszystkim dlatego, że nie potrafimy dostatecznie satysfakcjonująco wytłumaczyć dziecku skomplikowanych dla nich spraw. Z dociekliwością najmłodszych trudno wygrać i jestem tego żywym przykładem. Dziecko prędzej pobiegnie uzyskać informację od kogoś innego niż zrezygnuje z drążenia tego samego tematu.
Nie mogę nie wiedzieć, ale…
Muszę wiedzieć wszystko, najlepiej w tej samej chwili, kiedy pada konkretne pytanie mojego Syna. Zawsze muszę być ready i mieć awaryjną odpowiedź na każde zadane mi pytanie – jeżeli jednak w głowie pojawia się „czarna dziura”, to dziecko też trzeba o tym powiadomić. Ja też czasami mam mętlik w głowie i zdarzyło mi się odpowiedzieć Maćkowi – „Daj mi chwilkę i wrócimy zaraz do tematu, dobra?”. Wtedy trzeba wziąć głęboki wdech, ewentualnie szybko sięgnąć do jakiegoś poradnika albo skonsultować się z Wujkiem Google. Nie mam wypisane na czole „Encyklopedia” i wcale nie wstydzę się tego, że czasami zwyczajnie czegoś… nie wiem. Przecież ostatni omnibus odszedł z chwilą bytowego wyciszenia się Erazma z Rotterdamu. Tak się mówi.
Mówiąc dziecku „nie wiem” pokazuję mu też, że nie jest to niczym złym. Ale zaraz potem idę sprawdzić i uczę go dokładności i dociekliwości.
Najważniejsze, to znaleźć czas na pogawędkę z dzieckiem i pod żadnym pozorem nie wykręcać się od rozmowy – w pewnym momencie zostaniesz zasypany lawiną pytań i serio… nie nadążysz. Lepiej więc rozmawiać i wyjaśniać sobie wszystko stopniowo. Ja cały czas czekam na kolejne pytania od Maćka. Wiem, że nie będzie lekko, ale nie poddam się. Bo kto inny, jak ja, tak wprost wyjaśni mojemu Synowi tajemnice tego… pokręconego dość życia?