Nauka jazdy na rowerze – jak pomóc dziecku?

W życiu mojego Syna przyszedł taki moment, że zaczął mówić mi o rowerze. Nie wiem czy wynikało to z tego, że koledzy na podwórku mieli. Czy mówiło się o tym w przedszkolu. Powiedział, że chce rower. No i cóż… Musiałem podjąć męską decyzję i dokonać zakupu. No dobra, ale kupno rowerka to przecież nie wszystko. Właściwie od kiedy tylko padło słowo „rowerek” zacząłem zastanawiać się jak powinna wyglądać nauka jazdy na rowerze. Ja sam jeździłem z moim Dziadkiem. Tzn. oczywiście, nie na jednym rowerku. To ja siedziałem i pedałowałem bacząc, aby nie stracić równowagi, podczas gdy mój Dziadek trzymał mnie za „kij” zamontowany z tyłu rowera, zabezpieczający mnie przed ewentualnym upadkiem.

Bezpieczna jazda to podstawa!

Jeszcze przed dokonaniem zakupu wymarzonego roweru mojego Syna – a było to, gdy Maciek miał hmm… 3 lata – wiedziałem już, że będziemy uczyć się bezpiecznie. Bezpieczeństwo to podstawa. Nie mogłem o tym zapominać pod żadnym pozorem. Maciek dostał swój pierwszy, błękitny z czarnymi elementami czterokołowiec na trzecie swoje urodziny. Nie chciałem od razu sadzać go na dwukołowym – bałem się, że fiknie w pierwszym możliwym momencie i zniechęci się. A jako, że mój Syn urodził się w czerwcu, pogodę na pierwszą jazdę mieliśmy doskonałą.

Dobrze móc pojechać z własnym dzieckiem na prawdziwą rowerową przygodę

Wybrałem dość dobre miejsce do komfortowej nauki, a była to dróżka w parku, niedaleko naszego domu. Nie jeżdżą tam samochody, zatem mieliśmy z Maćkiem duży komfort trenowania. Uznałem, że w miarę równa i miękka powierzchnia będzie dobra, zakładając możliwy upadek, niekontrolowaną wywrotkę, czy coś w tym stylu. Na naszym chodniku przed blokiem Maciek szybko mógłby zlecieć z roweru i zniechęcić się. Choć i tak zamierzałem latać wokół Niego i z całych sił asekurować, ale i tak mógłby zaliczyć„glebę”.

Nauka jazdy na rowerze – tylko w kasku

Nauka jazdy na rowerze powinna być bezpieczna. Dlatego przebrałem Syna w bluzkę z dłuższym rękawem i dresowe spodnie. Dokupiłem mu jeszcze błękitne ochraniacze na kolana i łokcie (pod kolor rowerka), żeby przypadkiem się nie poobdzierał. Najlepiej było z kaskiem. Kiedy pokazałem Maćkowi kask, zrobił wielki oczy i zapytał – Tata, a po co mi to coś?. Uśmiechnąłem się wtedy i wytłumaczyłem, że to kask. Trzeba go ubrać dla bezpieczeństwa.

Kucnąłem obok mojego Syna i postanowiłem go wesprzeć. Dobra. Zakładamy kask. Ja też jeżdżę w kasku. Będziesz jak super-bohater. Widziałeś w ogóle, kto na nim jest?. Dopiero po chwili dostrzegając uśmiechniętego Kubusia Puchatka klasnął radośnie. No i dobra, udało mi się jakoś rozwiązać ten drobny kłopocik z kaskiem. Zostało tylko wyruszenie w drogę. Postanowiłem, że będę obok Maćka niezależnie od wszystkiego. Będę dodawał mu otuchy i łapał w godzinie „W”. Będę mu kibicował, jak prawdziwy Ojciec swojemu Synowi. Że sprawię, aby to był jeden z fajniejszych momentów jego życia. Trochę to patetyczne. Ale co poradzę na to, tak to wyglądało.

Jak wyglądała nasza pierwsza nauka jazdy na rowerze?

Cieszę się, że mój Syn wykazał chęć nauki jazdy tak wcześnie. Zawsze uważałem, że im wcześniej zaczyna się jeździć na czterech kółkach, tym lepiej pójdzie w przyszłości szusowanie na dwóch. Żałowałem jedynie, że ja teraz już tak rzadko jeżdżę na rowerze. Kiedyś starałem się oswajać Maćka poprzez wożenie go w foteliku rowerowym. Super sprawa. Dowiedziałem się od mojego dobrego przyjaciela, który sam jest Ojcem, że dzięki takiemu trikowi oswoił swojego Syna ze specyfiką jazdy i przyzwyczaił go do szybszego przemieszczania się. My z Maćkiem także mieliśmy kilka takich okazji i już po kilku takich jazdach wiedziałem, że rower w życiu mojego Syna to będzie to. Wybór w punkt.

Jazda z dzieckiem w foteliku to naprawdę świetne doznanie. Dziecko oswaja się z dynamiką jazdy, prędkością i wybojami na drodze

Cieszył mnie jednak fakt, że mój Syn sam nabrał przekonania i ochoty, aby spróbować jazdy na czterech kółkach. I nie poszło nam o dziwo jakoś źle. Ja szedłem obok, a Maciek powoli pedałował. Ani razu nie wywrócił się – czego nie ukrywam obawiałem się najmocniej – i uczył się korygowania ruchem kierownicy. Obserwowałem, jak mój Syn balansuje ciałem i stara się utrzymywać równowagę. Oczywiście, na początku trzymałem kierownicę nad Nim pokazując jak ma ją chwytać i jak koordynować jedną nogę z drugą. Ćwiczyliśmy na prostej drodze, bo „bujając się” na czterech kółkach po zakręcie nie byłoby już tak kolorowo. Gleba murowana. Na czterokołowcu mój Syn nauczył się, w jaki sposób utrzymywać równowagę. I co? Następnej wiosny stwierdził, że będzie jeździć na dwóch kółkach, „jak Ci panowie w telewizji sportowej”. Nie miałem wyjścia. Musiałem odczepić dwa kółka z Maćkowego rowerka i… i tak naprawdę wtedy się zaczęło. Prawdziwy demon prędkości.

Ahoj, prawdziwa przygodo rowerowa!

Muszę przyznać, że bałem się przejścia na dwa kółka. Myślałem, że jakoś przeciągniemy tę chwilę. Oczami wyobraźni widziałem już zapłakanego Maćka, który nie może pozbierać się po pierwszym upadku i rzuca błękitnym rowerem o drogę. Łudziłem się, że ta chwila nie nadejdzie tak szybko. Ale jednak było inaczej.

Skoro mój Syn wykazywał chęci do nauki, nie można było odmówić. Trzeba było wykorzystać moment i brać byka za rogi! Wyregulowałem siodełko – przez ten rok urósł, a przecież nie mogło być ani za nisko, ani za wysoko. Uznałem, że najlepiej będzie, jak mój Syn będzie w stanie dosięgnąć obiema stopami do ziemi, gdyby zwątpił i potrzebował zahamować.

Początkujący rowerzysta bez upadku jest jak żołnierz bez amunicji. Nie ma się co zrażać. Nauka jest sztuką powtarzania

Oczywiście ustaliłem sam ze sobą, że moje dziecko będzie uczyło się jazdy swoim tempem. Gdy wyszliśmy na znajomą już ścieżkę w parku, dałem mu czas na oswojenie się z rowerem. Nie poganiałem go z myślą, że mógłby stracić ochotę na wspólną naukę. A przecież taki piękny, wspólny czas nas czekał. Chyba piękny. W sumie wtedy myślałem, że jest przerażający. Z perspektywy czasu wiem, że nie ma nic strasznego w nauce jazdy. Trzeba tylko być. Cały czas być.

Jak zacząć?

Wiedziałem, że nie mogę trzymać za siodełko roweru. Nie mogłem też łapać już za kierownicę albo bagażnik, bo stworzyłbym Maćkowi złudne uczucie, że ma niestabilny rower. Uznałem, że Syn musi po prostu ten „nowy” rower poczuć i zorientować się, że dwa kółka jednak różnią się od tych znanych mu czterech.

Niestety Maciek szybko poczuł, że rower nie stoi sam i trzeba jakoś powalczyć o utrzymanie go w pionie. Tata, chyba nie mogę na nim prosto jechać. Głos mu drżał, kiedy próbował złapać równowagę. Odbił się w pewnym momencie nogami od ziemi i próbował pedałować szybciej, niż umiał. No i bęc! Pierwsza gleba zaliczona. Podbiegłem do Maćka przerażony, ale oczywiście musiałem zachować zimną krew. Na szczęście nawet nie zapłakał. Pomogłem mu wstać i otrzepałem go z brudu. Mój Syn tylko poprawił kaski powiedział „Chyba nie dam rady”. Powiedziałem mu, że jak chce to idziemy do domu. Ale wierzę w niego i ja mu zawsze pomogę. Tak, dokładnie wiem jakie znaczenie dla dziecka mają słowa otuchy.

Mały fortel nie zaszkodzi

Nie dałem Maćkowi czasu, by odpowiedział na to pytanie. Zawsze istnieje ryzyko, że zechciałby jednak poddać się i wrócić do domu. Powiedziałem Mu szybko, że znam fajny pomysł. I możemy tak spróbować raz jeszcze. Młody na szczęście uznał, że możemy jeszcze spróbować z tym moim „fajnym pomysłem”.

Zamocowałem wtedy długi i solidny kijek do roweru tak, żebym mógł go przytrzymywać na komfortowej wysokości, w pionie. Jakby znowu miał się przechylić. I to było to! Maciek zaczął powoli łapać równowagę, a ja mu w tym tylko odrobinę pomogłem! Nauka z młodości, gdy mój Dziadek… ech to były czasy. Nauka nie poszła w las.

Czy naukę jazdy na rowerze swojego dziecka masz już za sobą?

Mój Mały Sportowiec tak się wkręcił, że zaczął pedałować coraz szybciej i pewniej. Trochę się nabiegałem i wzmocniłem (chcąc, nie chcąc) kondycję. Jednak gra była warta świeczki. Próbowaliśmy tej metody każdego kolejnego dnia. Ja cały czas oczywiście łapałem mojego Syna i byłem tuż obok, gdy za bardzo się rozpędzał – w obawie, że znowu straci panowanie nad kierownicą. Cały czas dawałem Maćkowi porady: „Maciek, patrz przed siebie, jak jedziesz”, „Maciek, nie patrz na pedały”, „Maciek, delikatnie odpychaj się stopami i hamuj nimi.”, „Maciek, jestem obok”, „…nie bój się jechać sam. Jestem, jestem”.

Aż w końcu…

Jak widziałem, że czuje się pewniej, to poszliśmy nawet na górkę. Najpierw zjeżdżaliśmy „żółwim tempem”, a Maciek trochę szurał nogami. Dzięki temu udało mu się lepiej oswoić z dwoma kółkami i zacząć szybciej pedałować. W pewnym momencie, przy którymś z kolei zjeździe mój Syn nabrał takiego rozpędu, że zwyczajnie  nie nadążyłem za nim. Zjechał sam! Zjechał i mało tego… nie wywalił się! Kiedy udało mu się zahamować kilkadziesiąt metrów dalej obejrzał się i wrzasnął: „Tata, już umiem! Umiem jeździć!”. A ja przybiegłem do niego z trudem powstrzymując łzy radości. Udało się, udało się nam! Tego dnia odczepiliśmy kijek. Już na zawsze.

Nauka jazdy na rowerze okazała się bardzo przyjemna. Nie było się czym stresować. W końcu każdy z nas kiedyś to przeszedł.

Proszę poczekaj...
Podobne wpisy